niedziela, 10 czerwca 2012

Sasha Gryzlov, czyli rosyjsko po hiszpańsku

Mało komu się przyznaję, że moim niespełnionym marzeniem jest dostanie się na filologię hiszpańską (tak, wiem, oryginalnie) i choć starałam się o tym zapomnieć, bardzo często to wraca. Zwłaszcza wtedy, kiedy jestem zmęczona czeską mentalnością związaną z dość dużym dystansem, który sama w życiu niezbyt preferuję. 
Wielokrotnie zaczynałam uczyć się hiszpańskiego na własną rękę i równie wielokrotnie tę naukę porzucałam, przysypana notatkami z filologii, które studiuję. Ale czasem, kiedy bimbam na to i na owo, w soboty wieczorem zasypiam przy audiokursie własnie hiszpańskiego. To jakieś lekcje ściągnięte z chomika, w których jest dużo piosenek, które potem mi się śnią i cały niedzielny poranek chodzą mi po głowie. W poszukiwaniu połączenia przyjemnego z pożytecznym, to znaczy nasycenia się hiszpańskimi dźwiękami, nie odrywając od zaległych lektur, które jednak przeczytać trzeba, odkryłam Sashę Gryzlova. Ten skrzypek, choć z pochodzenia oczywiście Rosjanin, trwale związany jest z Półwyspem Iberyjskim. I albo mam zboczenie, albo słychać u niego nutkę słowiańskości... 
Ostatnio mam fazę na skrzypce i to nie takie irlandzkie, musi być w nich trochę smutku, ale tylko trochę. Muzyka z tekstem pochłaniałaby mnie bez reszty w taki sposób, że nie mogłabym zajmować się żadną inną czynnością a Gryzlov nadaje się dla mnie idealnie również jako muzyka tła. 
Kłaniam się zatem nisko temu Panu i zapuszczam playlistę z youtuba.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz