niedziela, 25 listopada 2012

Cancer Killer

http://cancer-killer.pl/

Kuba Piśmienny wiedział, jakim darem jest życie.


http://www.youtube.com/watch?v=SIPYIQvDqfA&feature=youtu.be

środa, 21 listopada 2012

hejt

Nie mogę oprzeć się irytującemu wrażeniu, że ludzie chichrający się ze wszystkiego n i e u s t a n n i e, nie mający stanów przeciwległych ani wyważonych do stanu natrętnego optymizmu, próbujący we wszystkim znaleźć coś śmiesznego, są w jakiś sposób ograniczeni.
Wiem, że to bardzo nieładnie swoim cynizmem pryskać na innych, dlatego wolę robić to w zaciszu domowych pieleszy. I tylko czasem zdarza mi się ulać co nieco.
Bo przecież, tak, moim naturalnym stanem przy, dajmy na to, spotkaniach ze wspaniałymi ludźmi, jest radość i spełniona jestem, będąc dość głośną i pełną humoru osobą. I uwielbiam robić z siebie beztroskiego durnia, naprawdę, uwielbiam, zwłaszcza, kiedy jest z kim.

Ale kiedy aura za oknem nie nastraja, nic nie nastraja i w głowie same ponure myśli a tu spotyka człowiek na swojej drodze Istnienie, które nie może przestać się chichrać z byle durnego powodu (byle by nie był to sprośny żart, bo Istnienie się zawstydzi okropnie), to nóż się w kieszeni otwiera.
A może to wrodzony egoizm, który nie pozwala drugim cieszyć się światem, kiedy sami wstaniemy lewą nogą?
Mam nadzieję że nie i że dobry Bóg uchroni mnie od bycia hihihihihiszką, co to dziś gołąbki tak śmieszniuteńko fruwają, bo dziś słoneczko tak prześlicznie przygrzewusieńka, tak jak w swojej dobroci nie uchronił mnie przed sporadycznym hejterstwem. A przeklinać jest niegrzeczniusieńko i fe.

Jest listopad, jest zimno, ciemno, kawa jest słaba, żywność modyfikowana genetycznie, ludzie umierają, waluta idzie w dół i tylko możliwość swobodnego, obywatelskiego poburczenia na akuratny stan rzeczy sprawia, że hejter czuje się komfortowo. Nawet durne miejsce w sieci służy temu, by wylać trochę zgagi o poranku, a jeśli się cieszyć, to gdzie indziej. To chyba nie miało nic wspólnego z muzyką, której zamierzeniem miał być ten blog, ale czemu nie przekształcić by go na blog-narzekalnik. To dużo wdzięczniejszy temat, w tym kraju zresztą chyba całkiem do przyjmowalny.
I żadne mi hihihiszki śmieszniuteńkie bo kończy mi się melisa, proszę.

Jak woreczki

Czasem są takie dni, kiedy najmniejsza rzecz wydaje się być przeszkodą nie do przeskoczenia.
Czasem demonizujemy sobie tę głupią sprawę i odwlekamy w czasie bo wiemy, że będzie nieprzyjemna.
Czasem odwlekamy ją zbyt długo, aż staje się naprawdę nieodzowne wziąć się w garść.

To zawsze dobry moment, żeby odwlec zabieranie się do pracy do późnych godzin nocnych.
Odwlekaniu sprzyja wcześnie zapadający zmrok oraz miliard innych czynników.
Wtedy włącza się gawędziarz-maruda, smutas-czarnowidz, gorzkie refleksje o życiu przeplatane z autonarzekaniem, by nad ranem przerodzić się w panikę pt. "nie dokończę tego gówienka".
Wtedy czas zwalnia, a narzekanie wzrasta.
Ale pretensje można mieć tylko do siebie.

O zbyt łatwe poddawanie się, o pesymizm, o skrajną porywczość w słowach i czynach, o słabość charakteru, o okropną słabość charakteru. O to, że cudze scenariusze na życie wydają się być bardziej spełnione i ciekawsze. O to, że nie potrafi się wykorzystać tak świetnych, danych przez Boga szans. Że rani się ludzi, którzy nas kochają. Że nie potrafi się ogarnąć i zebrać do kupy tak ogromną rzekę czasu. Że ciągle upada i jakoś nie potrafi stabilnie stanąć.
O, jak było się harcerzem, życie było prostsze, dużo prostsze.
Pełniejsze w marzenia, idee i siedzenie w lesie.
Jak idyllicznie z perspektywy czasu wspominam te lata. I jakoś wydaje mi się, że wciąż jestem w środku lasu, w nocy na warcie, że te lata są tutaj, że wcale nie odchodzą. Że to wszystko jest mi strasznie bliskie, bliższe, niż jakaś tam nieodkładalna już na pojutrze praca.

To dopiero próg w dorosłość a wywalam się na nim jak pijak i coś nie mogę wystartować.
Rada jedna- iść spać i obudzić się jutro w innym, być może w końcu bardziej bojowym nastroju- lecz jak to zrobić, skoro noc jest na nadrabianie zaległości w połowie przespanego dnia?
Czarnowidząca zbyt często
K.

wtorek, 20 listopada 2012

chyba potrzebuję wuefu

Na kompleksy, na niemoc, na wpierdalanie po nocy, na zwątpienia, na agresję, na wkurw, na rzucanie postanowień, na niedokańczanie rzeczy, na toporność, na lenistwo, na grubiaństwo, na jeszcze raz agresję i jeszcze raz czupurność, na brak motywacji, weny, kasy, cierpliwości, cierpliwości, cierpliwości, dystansu, na gruboskórność, podejrzliwość i zacietrzewienność, na wszechogarniającą irytację, na brak słońca i nadmiar cellulitisu, niedobór mądrych myśli i niedobór optymizmu, na szyderę, chłód i dystans, na jakieś niekamisiowe przestworza. na dobranoc.

niedziela, 14 października 2012

Hendrix i ten drugi

Słucham sobie akurat tego, bo akurat o tych dwóch kolesiach, których chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, robię tłumaczenie i pasuje mi, by lecieli w tle.
Leci październik a z nim liście w Parku Południowym a w moim życiu dzieje się raz mniej, raz więcej- z przewagą tego drugiego i cieszy mnie, że są to w większej mierze rzeczy dobre.
Nie jestem stworzona do egzaltowanego pisania, niemniej jednak rozniesie mnie, jeśli nie upamiętnię gdzieś nastroju tego wczesnojesiennego wieczoru, który tak pachnie palonymi liśćmi i ludzką skórą (niepaloną, na szczęście).
I połowę życia się przed tym bronię, ale jestem emocją, cała i na wskroś, wciąż się wzruszam i nie mogę przestać. Ten ślub, tamta śmierć, czyjeś narodziny- wszystko to ważne, bo Wy ważni.
I ważne moje ucieczki, wycieczki, samotności, grymaszenia- jeśli pomagają mi zrozumieć, czego najbardziej w życiu potrzebuję.
***
Nikt nigdy nie zrobił na mnie tak tragicznie długotrwale piorunującego wrażenia, nikt nie ubódł i nie zdziwił mnie mocniej. Nikt tak bardzo nie rozwalił mojego życia na kawałki, żeby z pieczołowitością i czułością poskładać je w swoich dłoniach. Pomimo, że to mnie przeraża, bo co ze mnie za egoista i buntownik, ale nigdy nikogo tak nie kochałam i nikt nie był mi nigdy tak bliski jak Ty, G.

środa, 12 września 2012

all that jazz

Zaczął się wrzesień, autumn leaves i wszystko, co się z tym wiąże- dla mnie także jazzówka, rok trzeci. Minął zaledwie tydzień, a czas spędzony za progami tej szkoły był dla mnie chyba intensywniejszy niż przez cały czerwiec, pomimo zaliczeń. To chyba rozczarowanie studiami na uniwersytecie i poczucie zmarnowanego czasu, jakiego kilka dni temu tam doznałam było dla mnie motorem do przerzucenia energii na inne pole działania (a jeśli nie motorem, to przynajmniej solidnym argumentem). Druga sprawa, że moje życie w tym miesiącu miało wyglądać zupełnie inaczej a ja miałam być tysiące kilometrów stąd, ale... no właśnie, można by się zastanawiać, czy to dobrze odkładać ten wyjazd, rozważać, czy jest czego żałować- staram się jednak tego nie robić, bo wybór był w pełni przemyślany (szkoda, że po czasie) i jestem pewna, że ten rok będzie pełny i dobry pod wieloma względami.
Dzięki tym wyborom właśnie znów siedzę w murach jazzówki i biegam- od wokalu, przez dykcję, przez czytanie nut głosem po emisję o której zapominam, że już się skończyła; dziwię się, że harmonia może trwać dwie i pół godziny, zastanawiam się, do kogo iść na fortepian, żeby nie dostać po łapach ale chapsnąć to wszystko, czego chcę się nauczyć (pierwszy raz w życiu nie-klasycznie, hurra!)... No i tak to się rozkręca a ja cieszę się, bo póki siedzę tu i póki wgryzam się w skale, niewiele rzeczy jest w stanie wyprowadzić mnie z względnie optymistycznego spojrzenia na przyszłość. No bo, ostatecznie, zawsze można grać na weselach i uczyć w szkole... grunt, że sprawia to niesamowitą radość:)

A dziś z mojej strony do posłuchania coś, co wywodzi się właśnie z miejsca, o którym piszę- bo standardów jazzowych i przeróżnych albumów w całym wachlarzu odmian jazzu jest choćby na samym youtubie cała masa i każdy może je znaleźć (u mnie dziś w głośnikach Chick Corea, Armstrong, pani Fitzgerald i Diana Krall), ale najbardziej w jazzie lubię to, że jest i bardzo współczesny i tuż obok! W klubach w centrum miasta, na festiwalach, wszędzie- on po prostu jest formą, z którą nigdy nie da się zrobić rzeczy ostatecznej:) I to mnie w tym kręci i dlatego to robię, no.

środa, 29 sierpnia 2012

Radůza

Przesłuchajta sobie Radůzę i niech mi ktoś, kurza twarz powie, że w czeskiej muzyce nie zdarzają się rzeczy zajebiste i niemuśnięte kiczem do porzygu. Oczywiście, że się zdarzają! Względnie rzadko, ale czy o dobrą prostą muzykę rozrywkową da się potknąć na każdym rogu Pragi, Moskwy, Wrocławia? Chyba nie, ale jest jej dość, by szukać i znaleźć.
No to buzi.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dzień piąty

Z dedykacją dla wszystkich sumów przemierzających Mongolię.
Nohavica jest tak prosty, tak nudny- czasem mawiam,
a dziś wzrusza mnie tą prostotą, jak nikt.

Já jsem tvé nic,
ale i tvoje všecko,
tvoje těpic.
V hotelu Ritz
zvu tě na jedno decko,
případně víc,
pak z plných plic
hulákám na recepci,
ať žije Fric
a všichni folkoví veršotepci.
Já jsem tvé nic,
jsem tvoje Colourfull Beads.

niedziela, 10 czerwca 2012

Sasha Gryzlov, czyli rosyjsko po hiszpańsku

Mało komu się przyznaję, że moim niespełnionym marzeniem jest dostanie się na filologię hiszpańską (tak, wiem, oryginalnie) i choć starałam się o tym zapomnieć, bardzo często to wraca. Zwłaszcza wtedy, kiedy jestem zmęczona czeską mentalnością związaną z dość dużym dystansem, który sama w życiu niezbyt preferuję. 
Wielokrotnie zaczynałam uczyć się hiszpańskiego na własną rękę i równie wielokrotnie tę naukę porzucałam, przysypana notatkami z filologii, które studiuję. Ale czasem, kiedy bimbam na to i na owo, w soboty wieczorem zasypiam przy audiokursie własnie hiszpańskiego. To jakieś lekcje ściągnięte z chomika, w których jest dużo piosenek, które potem mi się śnią i cały niedzielny poranek chodzą mi po głowie. W poszukiwaniu połączenia przyjemnego z pożytecznym, to znaczy nasycenia się hiszpańskimi dźwiękami, nie odrywając od zaległych lektur, które jednak przeczytać trzeba, odkryłam Sashę Gryzlova. Ten skrzypek, choć z pochodzenia oczywiście Rosjanin, trwale związany jest z Półwyspem Iberyjskim. I albo mam zboczenie, albo słychać u niego nutkę słowiańskości... 
Ostatnio mam fazę na skrzypce i to nie takie irlandzkie, musi być w nich trochę smutku, ale tylko trochę. Muzyka z tekstem pochłaniałaby mnie bez reszty w taki sposób, że nie mogłabym zajmować się żadną inną czynnością a Gryzlov nadaje się dla mnie idealnie również jako muzyka tła. 
Kłaniam się zatem nisko temu Panu i zapuszczam playlistę z youtuba.


sobota, 9 czerwca 2012

Kirk Franklin

Ktoś mógłby się zdziwić, ale czasem naprawdę słucham takich rzeczy.
Dzieje to się za taką przyczyną (czeska składnia -,-), że zdarza mi się uczęszczać na gospel, co jest najbardziej poruszającym moje serce muzycznym przeżyciem a nie jest słowiańskie ani trochę. 
Nie ma lepszej formy relaksu, skupienia, mistycznego przeżycia, swobodnego wielogłosu, jakiego bym wcześniej doświadczyła!
Dlatego polecam każdemu, kto śpiewa, spróbować kiedyś, jak to jest być w środku. A komuś, kogo powinnam w pewien sposób przeprosić, dedykuję. Chociaż to takie murzyńskie i niby nie moje, to... When You smile, I smile with You.

I link: 

piątek, 8 czerwca 2012

Magda Umer vs rozczarowanie ludźmi

http://www.youtube.com/watch?v=pumxbtnfWUQ

Bo wtedy w kebabie wszystko było prawdziwe.


Bo to jeden z tych dni, kiedy jestem na wskroś rozczarowana ludźmi, kiedy pomimo pierdyliardów znajomych, nie mam się komu zwierzyć.
Bo może to ja zawiniłam, odcinając się od świata na grubą ilość czasu, ale...
Naprawdę mnie boli, kiedy ktoś myśli, że zwykłym "podjęłaś jakieś decyzje dotyczące swojego życia?" zastąpi przegadane godziny, przepłakane momenty, zażarte dyskusje, obustronne zwierzenia.
Wszystko jest tak cholernie płytkie, kontakty powierzchowne i kiedy sobie o tym pomyślę, nie mam ochoty ich utrzymywać.
Tak, czuję się dzisiaj samotna i niewygadana. I chciałabym usiąść na ławce i mówić tak, żeby nikt mi nie przerywał.
I tak, uważam, że więcej daję, niż biorę.

środa, 6 czerwca 2012

Po rosyjsku lekko i przyjemnie

Mały wrocławski rusycystyczny świat oszalał ostatnio na punkcie bardzo prostej a jednocześnie bardzo urokliwej piosenki. Pani o słowiańskim imieniu Lena i nieco mniej słowiańskim nazwisku Kaufman i Ночь сияла кристалом- właśnie o tym mowa. Dwie przeuroczo słodkie dziewczyny na dachu Moskwy (gdzie będę mieszkać w najbliższym semestrze!), akordeon, subtelna cukierkowość- naprawdę dobry, delikatny pop w sam raz na sesyjny czas. Bo czy wszystko musi zachwycać skomplikowanymi pasażami? Miałam wczoraj wieczór z Bedřichem Smětanou i zabrzmi to jak bluźnierstwo pod palcami kogoś, kto chodził do klasycznej muzycznej podstawówki, ale nie mogłam go znieść. Tak, czasami wolę pop, jeśli tylko jest w takim wydaniu. I w tekście, który kiedyś-tam przetłumaczę sensowniej, niż dziś, brzmi taka siedemnastoletnia beztroska, truskawki ze śmietaną i cukrem, platoniczna miłość i słodki niebyt. No, oto i one.


A oto wykonanie duetu Nowak&Wyglądacz przy akompaniamencie "Kwarty", które na Przeglądzie Piosenki Słowiańskiej zmiotło nas doszczętnie.


Zapraszam do słuchania:)

niedziela, 3 czerwca 2012

słowo o Dašy Voňkové (na podstawie znalezionych pod biurkiem notatek)

Dagmar_Andrtová-Voňková, Daša Voňková, czyli spolszczając- Dasza Wońkowa to pierwsza na mojej dzisiejszej playliście przedstawicielka czeskiego folku (jako, że jestem bohemistką [drażliwy temat- rzeka] i interesuje mnie wszystko, co folkowe samo w sobie, będzie ona pierwszą dzisiejszą wykonawczynią na liście). Skłamałabym, gdybym nie dodała, że właśnie uczę się o niej do egzaminu z Wiedzy o Kulturze Czech...:P
Dasza była członkinią Stowarzyszenia Pieśniarzy Szafran (1974), można nazwać ją czeskim bardem w spódnicy. Głodnych wiedzy o podłożu historycznym czeskiego undergroundu i znaczenia bardów odsyłam do wielu mądrych i ciekawych książek, które mogę na przykład pożyczyć. Sama zaś Dasza...
Wprowadziła nowy sposób gry na gitarze. Grała trzymając palce obu rąk na gryfie gitary, osiągając tym efekt przypominający jakieś niezwykłe cymbały. Oprócz tego Dasha gra na gitarowych strunach skrzypcowym smyczkiem. Czasami grywa na drumli lub flecie zdobionym domową metodą z fragmentu ołowianej trąbki.
Większą część jej repertuaru tworzą jakieś pseudoludowe piosenki "Służ, słoneczko, służ, służba ziemska i niebieska- my robimy jak pan klaszcze- dzisiaj, wczoraj...A co jutro? Ty się o to nie martw, ty nam kuj, ty nam ostrz, ty nam promieniuj"- śpiewa w piosence "Słoneczko".
Jest też autorką tekstów antymilitarnych, np. piosenka "Uważajcie dziś na chłopców- wezmą na wojnę młodzieńców". Śpiewa miękkim głosem, dobitnie synkopuje, ma niewiarygodną rozpiętość głosu, od delikatnego, słowiczego śpiewu, aż do chropowatego rockowego krzyku a la Janis Joplin.
Ta piosenkarka przez długi okres czasu z powodu państwowego nakazu pracowała jako dozorczyni.

Co Daszyninego znalazłam w sieci, to utwór "Ej, po poli jsem chodila", czyli typowy przykład ludowej piosenki, bliższej mi w wersjach ukraińskiej czy łemkowskiej. Jak widać "mali Niemcy" mają też serce i krztynę słowiańskiej duszy w sobie...;-)
W utworze słychać, że robi z gitarą coś nietypowego, jak już było wspomniane. Moje pierwsze wrażenie a propos fletu było takie, że wzięłam go za barwę głosu- czy ona się tam czasem nie przeplata?
Zapraszam do słuchania!
http://www.youtube.com/watch?v=9BewxBZ-YwI&feature=related
Idealne na muzykę tła do wybrania się na pola rowerem o świcie...
Dzień dobry, Ahoj, Привет, დილა, Buenos Días,  добрий ден.
Na niniejszym blogu chciałabym zamieścić garść przemyśleń dotyczących muzyki, jaka mnie interesuje.
Choć jestem osobą dość empatyczną, tym razem robię to nie tyle z potrzeby dzielenia się swoją pasją, jaką jest odkrywanie nowej muzyki, co z potrzeby uporządkowania pewnych zagadnień potrzebnych mi do egzaminów związanych z muzyką oraz do uporządkowania swojej biblioteczki muzycznej. Ci, którzy dobrze mnie znają, dobrze wiedzą, że jakichkolwiek kategorii uporządkowania na próżno szukać zarówno w moim wnętrzu, jak i w zewnętrzu (a to dzieli się na stosy abstrakcyjnych układów bałaganu zarówno w najbliższym otoczeniu- w moim pokoju- choćbym układała wszystko kategoriami, zaraz bałagan zrobi się w tychże kategoriach!- oraz na bałagan na dysku twardym laptopa:), czas więc najwyższy prób lekkiego uporządkowania rzeczy podjąć się w internetach. 
To tytułem wstępu a jako, że jestem nad wyraz niesystematyczną i nieuporządkowaną osobą, charakter bloga może się zmienić, tak jak częstotliwość wpisów może pozostawiać wiele do życzenia (wiedzą o tym moje pozostałe blogi, do których w większości przypadków już ja sama zapomniałam loginów lub haseł, uzewnętrznienia i wynurzenia pozostawiając na rozmowy i korespondencje z przyjaciółmi), niczego więc nie obiecuję:)
Najbardziej bliska mojemu sercu jest muzyka folk, towarzyszy mi od dziecka i cenię sobie zarówno jej prostotę, jak i zadziwiają mnie rozbudowane linie wielogłosów.
Przez pewien czas dorastałam w szkole muzycznej, gdzie kształciłam się w grze na klasycznym pianinie, nie zdobyło to jednak mojego serca na dłużej niż kilka lat. Nie mam również w tym wymiarze dużej wiedzy, niemniej jednak chciałabym, by ktoś w temacie pokazał mi to, co mogłoby okazać się dla mnie najciekawsze. Za majstrów i mistrzów oczywistych uważam Bacha, Beethovena i Mozarta, ich też najczęściej ostatnio gram dla przyjemności. Z mniej klasycznych a liźniętych w muzycznej- nie potrafię być smutna przy utworach Gerschwinna..:)
Obecnie uczę się we Wrocławskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej na wydziale wokalnym. Niestety nie mogę poświęcać tam tyle czasu, ile bym chciała, niemniej jednak bardzo cenię sobie tę szkołę i uważam ją za najlepszą rzecz, jaka mogła przytrafić mi się w edukacji, nie tylko ze względów muzycznych. Dużo poświęciłam, by móc tam chodzić i zapewne poświęcę jeszcze wiele, by ją skończyć. Oczywiście póki co nie uważam się absolutnie za kogoś, kto śpiewać potrafi, wiele jeszcze pracy przede mną, jeśli chciałabym robić to porządnie, aczkolwiek jest to moje jedyne marzenie, do którego konsekwentnie dążę, nic bowiem nie sprawia mi tyle radości, co śpiew (no, może bawienie się w "głosy" z innymi ludźmi...;)).
Zapraszam do lektury!
Kamiś